wtorek, 24 grudnia 2013

Renifery


Absurdaliusz chwycił mnie za rękę i szepnął na ucho: - Tylko nie życz im smacznych barszczyków, wesołych karpików czy uśmiechniętych choinek... Życz im tego czego my sobie życzymy - bo to najfajniejsze co tylko może być!

Posłuchałam Absurdaliusza (on ma zawsze rację). Zatem życzymy Wam wszystkim Spełnienia Marzeń! W te święta magiczne oraz w całym nowym roku.

Bez patetycznych i wzniosłych słów (bo my takich słów nie potrafimy mówić) pozdrawiają:
Marysia i Absurdaliusz

czwartek, 19 grudnia 2013

W krainie snu


Wreszcie są! Z radością wielką donoszę, że gotowe są już Absurdalne pościele! :)

Pościele Absurdalne są bardzo miłe w dotyku, wykonane z delikatnej bawełny czułej dla skóry dziecka. Pokryte autorskim i całkowicie unikatowym wzorem w Absurdaliusze - trwałym na pranie, prasowanie i inne zabiegi higieniczne :) Mają wymiary pasujące do łóżeczka dziecięcego - tego małego i tego już troszkę większego (ale jeszcze nie całkiem dorosłego).
Nie zapina się ich na nudne guziki lecz zawiązuje na kokardki, które całkiem sprawnie spełniają trzy funkcje: praktyczną, ozdobną oraz inspirującą - dzieci lubią metki, wstążki i inne dziwne zabawki!

Absurdalne pościele występują w trzech wersjach kolorystycznych - białej, różowej oraz niebieskiej.

Wszystkie te cechy są oczywiście bardzo fajne, korzystne i wartościowe, ale dopiero TA jedna cecha wyróżnia Absurdalne pościele z tłumu wszystkich innych pościeli świata! O jaką cechę chodzi? Posłuchajcie tej historii...

Pewna Łucja bardzo nie lubiła nocy. Przede wszystkim dlatego, że nocą budził się Artur - wielki i włochaty pająk, którego hodował jej brat. Łucja bardzo nie lubiła Artura oraz tych momentów, kiedy biegał nocą po swoim terrarium. Owszem, pająk wraz z bratem Łucji mieszkali w osobnym pokoju, ale co by było gdyby Artur wydostał się ze swojego domku i przyszedł do niej w nocy? Łucja aż bała się o tym myśleć!
Poza tym Łucja nie lubiła nocy bo wtedy jest ciemno, wszyscy idą spać (zbyt wcześnie), nie widać jej kolorowych zasłonek ani misiów i lalek... Nocą wszystko jest straszniejsze, nawet kupka ubrań rzuconych niedbale na podłogę wygląda jak niebezpieczny stwór!

Jednej z takich ciemnych i strasznych nocy, kiedy w pokoju obok grasował pająk Artur, a zasłonki złowrogo falowały przy uchylonym oknie, Łucja zapadła w dziwnie mocny sen. Przyśnił się jej wesoły stworek - cały szary, z trąbką i maleńkimi uszkami. Był gruby i bardzo radosny - chichotał przez cały czas, aż na jego policzkach pojawiły się rumieńce! Przyczłapał do Łucji (miał pulchne, krótkie i dość niezdarne łapy) i przedstawił się jej imieniem Absurdaliusz. Powiedział, że od tej pory będzie jej... senną wróżką (co bardzo rozbawiło Łucję bo wróżki nie przypominał ani trochę!). Zapewnił, że będzie jej towarzyszył i odgoni każdy senny koszmar - bo takie jest zadanie sennej wróżki.

Od tamtej pory Absurdaliusz odwiedzał Łucję w jej snach. Kiedy tylko spostrzegł, że w sennym świecie Łucji zaczyna pojawiać się coś smutnego, przykrego lub, nie daj Boże - strasznego, natychmiast przybiegał z pomocą. Wspólnie z Łucją szli wtedy do sklepu ze słodyczami, gdzie kupowali sobie największe i najbardziej kolorowe lizaki. Albo wędrowali na wycieczkę w góry obrośnięte polnymi kwiatami. Czasem unosili się w powietrzu i oglądali świat z lotu ptaka - bo we śnie wszystko jest przecież możliwe.

Łucja bardzo lubiła Absurdaliusza. Była mu wdzięczna za wszystkie chwile beztroskiej radości, które spędzili razem w tych wszystkich snach. Dlatego, kiedy stała się dorosłą kobietą, postanowiła podzielić się swoją Absurdalną senną wróżką z innymi dziećmi, które boją się nocy. I w ten sposób powstały pościele Dobrych Snów w wesołe, kochane Absurdaliusze!  :)





A na koniec jeszcze kilka zdjęć z kiermaszu 'Kraków ŁAŁ'! Monsz zrobił sporo zdjęć, ale nie miał jeszcze czasu, żeby mi je skopiować. Dlatego fotorelacja taka krótka.
Na targach byliśmy z obrazkami, pościelami i torbami. Mieliśmy też wieeeelką kolorowankę dla dzieci, która cieszyła się dużym zainteresowaniem :)


poniedziałek, 25 listopada 2013

Gwiazdka


Roma tak kocha Święta, że już w listopadzie wyjmuje z szafy brokatowe gwiazdki i wiesza je na swej szyi niczym amulet szczęścia. Cichutko pod nosem nuci (dość fałszywie) kolędy i ogląda wszystkie świąteczne komedie romantyczne.

Roma uważa, że okres świąteczny wspaniały moment na spacery po mieście (oświetlonym tysiącem migoczących kolorowo światełek) i spotkania ze znajomymi na grzane... napoje. W czasie Świąt szare ulice wydają się być bardziej przytulne niż zwykle. A znajomi, z jakiegoś powodu, są bardziej uśmiechnięci i rumiani (być może przez te grzane napoje, być może przez czas wolny od pracy lub przez spotkania z bardziej niż zwykle "wyszminkowanymi" ciotkami).

Nawet lepienie pierogów - zajęcie, które w "zwykły" dzień jest nudne i głupie, w czasie świąt sprawia Romie mnóstwo radości! I w domu wszyscy są obecni! Mama biega za babcią z brytfanką pełną pieczonego indyka, dziadek krzyczy na tatę, że choinka stoi krzywo, pies gryzie brata Romka za nogawkę (ściągając mu spodnie), sąsiadka przychodzi po bułkę tartą (przy okazji zerka w każdy kąt sprawdzając stan czystości), do drzwi pukają rozchichotani kolędnicy, a w telewizji leci "Kevin sam w domu" (nikt go nie ogląda, ale tradycja to tradycja!). 

A potem wszyscy wspólnie ubierają wielką choinkę i jest strasznie fajnie i wesoło i wszyscy są zadowoleni!

W Wigilię u Romy jest zawsze karpik, barszczyk z uszkami, pierożki i kutia. Jest też sianko pod obrusem i... za mało opłatka (mama myślała, że opłatek kupiła babcia, babcia myślała, że tato, tato, że Roma, Roma, że Romek, Romek, że dziadek, dziadek, że... pies?). Wszyscy pachną najlepszymi perfumami, a w portfelach mają świeże łuski karpia. A jak już wszystko zjedzą to leżą na kanapie i uparcie twierdzą, że wybierają się na Pasterkę.
Mija godzina.
Potem druga.
Zasypia babcia. Zasypia dziadek.
Zasypia mama i Roma.
Zasypia Romek i pies.
Tato wyłącza lampki choinkowe, chowa ciasto do lodówki i idzie spać.


Roma myśli sobie, że święta są bardzo ważne i potrzebne. Z całym majdanem pierogów, zapachów, choinek, brokatów i wyszminkowanych cioć! Każdy człowiek powinien mieć prawo do szczęśliwych świąt! Nie ważne czy wierzy czy nie wierzy i w co wierzy (lub nie)!

Dlatego trzeba pomóc tym, którym w święta jest trudniej i mniej wesoło!

Kaczka wraz z Bebe organizują Robótkę! Już po raz czwarty sprawiają, że święta dla mieszkańców Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie są bardziej wesołe! :) Napiszmy do nich - do dzieciaków! Wyślijmy im trochę naszych radosnych świąt! Żeby święta każdego z nas były tak samo optymistycznym czasem! Koniecznie zaglądnijcie do Bebe i do Kaczki po szczegóły! :) 

autorstwa Bebe

A na koniec jeszcze takie dwie torby. Torby testowe. Chciałabym zapytać Was o zdanie - co o nich sądzicie? Torby będą dostępne dla ewentualnych zainteresowanych w grudniu :)



wtorek, 19 listopada 2013

Rodzina!




Zamknijcie oczy i spróbujcie wyobrazić sobie minę kogoś, komu spełniło się właśnie największe marzenie życia (takie niespełnialne!).

Już?

Taką właśnie minę miał Absurdaliusz kiedy pokazałam mu jego rodzinę! Przeogromne ilości bawełny w... malutkie Absurdaliusze!!! Biedak, z radości skakał, płakał, chichotał, tańczył, kładł się i wstawał. Chciał przywitać się z każdym Absurdaliuszem z osobna! Kłaniał im się w pas  zdejmując z głowy wyimaginowany melonik. Próbował nadać im wszystkim oryginalne imiona, ale to było przecież niemożliwe, tyle ich tam jest!

Od tamtej chwili Absurdaliusz nie wychodzi z domu. Nie je i nie pije! Siedzi na zwoju materiału i gawędzi wesoło ze swoją rodziną (o której zawsze marzył). Nic więcej nie potrzeba mu do szczęścia!

Oczywiście, wszystkie Absurdaliusze które teraz mamy w domu (Monsz i ja) są gotowe na wielką przygodę życia! Gawędzą ze sobą serdecznie, ale tak naprawdę czekają na wielki dzień! Każdy z nich (gromadnie lub pojedynczo) wyruszy w daleki świat by zwiedzać, tańczyć i bawić się z dziećmi! Do tego zostały stworzone! Dlatego niecierpliwie przebierają nogami i co chwilę pytają mnie - kiedy to nastąpi??? A ja odpowiadam im dzielnie, że przed samymi świętami! To najlepszy moment na rozpoczęcie wielkiej podróży życia!


Mam już oczywiście pewne plany dotyczące tej tkaniny. Ale chciałabym zapytać Was o zdanie - co powinnam z niej uczyć? Co byłoby najfajniejszą na świecie rzeczą w Absurdaliusze? Będę Wam straszliwie wdzięczna za podpowiedzi!! :)

A magiczny dzień X, na który wyznaczyłam sobie ukończenie pierwszych Absurdalnych Absurdaliów, wypada 14 grudnia. Wtedy odbywać się będą targi Kraków ŁAŁ. Będę na nich wraz z Absurdaliuszami!



niedziela, 10 listopada 2013

Absurdaliusze!



Kryształowa łza wzruszenia drży w oku Absurdaliusza, a potem spływa po policzku i wsiąka w atłasowy szal okalający jego smukłą szyję. Na biurku piętrzą się stosy autografów czekających na omdlałe z miłości fanki. W powietrzu unosi się woń sławy. Zegar z kukułką, do tej pory zakurzony i zapomniany, głośno odlicza minuty do wybuchu prawdziwej euforii (by nie powiedzieć: histerii!!). Już wkrótce policzki Absurdaliusza zapłoną różanym rumieńcem rozkoszy, a jego długie rzęsy staną się obiektem pożądania wszystkich kobiet. Każda Helga, Koncita, Esmeralda i Genowefa marzyć będzie, aby TE oczy wpatrzone były właśnie w nią! 

Ku radości Absurdaliusza postanowiliśmy (Monsz i ja) zamieścić tu krótki filmik o szalenie tajemniczej fabule, która niewiele Wam powie. Tajemnica i oczekiwanie wzbudzają w człowieku dreszcz emocji, który jest niezbędnym elementem sukcesu!

Co to będzie? 

sobota, 26 października 2013

Portrety rodzinne



rodzinka z bloga Życie Be
Nigdy nie chciałam być strażakiem. Ani policjantką, lekarką, ogrodnikiem, architektem, wyprowadzaczką psów... Nigdy nie chciałam być nawet królewną (i tak nie mogłabym nią zostać, ponieważ kiedyś przespałam całą noc na nożyczkach i tego nie poczułam. Królewnom szkodzi nawet ziarnko grochu). Cała ta sytuacja jest dość zastanawiająca, jak teraz o niej myślę. Przecież każdy człowiek będąc dzieckiem chce zostać kimś w przyszłości.

Jedyną rzeczą którą kojarzę, że zawsze chciałam to... nigdy nie być dorosłą. Prawdopodobnie dlatego nie jestem lekarką, weterynarzem, prawnikiem ani innym poważnym obywatelem. Kim więc mogę być skoro nie jestem już dzieckiem (według dowodu osobistego i urzędników)?

Przez okres liceum i studiów miotało mną szaleńczo. Co miesiąc znajdowałam sobie inne "zajęcie życia". Pracowałam w sklepie indyjskim, malowałam anioły z masy solnej, sprzedawałam ubranka małych kibiców (nie cierpię piłki nożnej), byłam recepcjonistką w hotelu w Grecji, robiłam wywiady dla studenckiego radia, pisałam artykuły sportowe i dziecięce, pracowałam w aptece, prowadziłam magazyn o sztuce niszowej, byłam baristką w kawiarni, opiekowałam się dziećmi... 

W międzyczasie chciałam założyć księgarnię, kawiarnię, kawiarnię z księgarnią, schronisko dla psów, podróżować po świecie, pisać książki, założyć wydawnictwo, być operatorem kamery, założyć agencję niań, prowadzić magazyn z bajkami, organizować śluby, być fotografem, mieć hodowlę szczurów oraz wiele, wiele więcej.

Potem (czyli w zeszłym roku) zrozumiałam, że czas wreszcie znaleźć poważne zajęcie. Dość szybko wymyśliłam sobie kolejną "pracę marzeń", którą szczęśliwie dostałam (po wysłaniu około miliona CV). Dzięki tej "pracy marzeń" uwierzyłam (nie po raz pierwszy), że jak się czegoś bardzo chce to marzenie spełni się prędzej czy później (chociaż możliwe, że miałam po prostu sporo szczęścia).

A jednak... Siedząc nad miską makaronu ze szpinakiem (dziwne, ale do zeszłego miesiąca nie lubiłam szpinaku), myślę sobie, że... to wszystko to jednak nie było TO.
Od kiedy dostałam w prezencie tablet do rysowania od brata mojego (Mateusza), najwięcej przyjemności sprawia mi rysowanie i pisanie dziwnych bajek (a zaraz potem podróże!). Chociaż kreski moje są koślawe i dość komiczne, siadam, wymyślam i rysuję nie bacząc na przeciwności losu (brak warsztatu, bloków rysunkowych i czasu).
A najfajniejsze jest chyba to, że piszecie do mnie i prosicie o portrety rodzinne, ciążowe, obrazki kotów, psów, aniołków, samochodów, motorów, Świętych Mikołajów ;) A ja mogę Wam to wszystko narysować (mimo, że kreski moje są koślawe i dość komiczne)!
To jest fajne! Mimo, że niestety nie może być pracą mojego życia ;)

Na górze są dwa portrety rodzinne, które ostatnio rysowałam. Na drugim znajduje się rodzinka z bloga życie be. Części z tych portretów nie zamieszczam na blogu, są to przecież osobiste i bardzo prywatne portrety i nie każdy życzy sobie, aby upubliczniać jego podobiznę ;) Kilka możecie znaleźć na blogach:
Kaszka z Mlekiem (ostatni rysunek)
BetsyPetsy (w logo)
oraz INNE



Pozdrawiamy, 
Absurdaliusz i ja

piątek, 18 października 2013

Historia z pewnej klatki

W klatce Łucji mieszkał bandzior.

To znaczy nie w prawdziwej klatce (bo Łucja nie była małpką) lecz w bloku, a konkretniej - w mieszkaniu na przeciwko, na parterze. Bandzior miał na imię Łukasz, a więc jego imię zaczynało się na tę samą literę co imię Łucji. Sytuacja z imieniem bardzo Łucję stresowała już od najmłodszych lat.
Babcia Łucji, a także pani Basia (sąsiadka z pierwszego piętra) twierdziły, że Łukasz wyrośnie na bandziora. Wszystko na to wskazywało: był bardzo rozczochrany, biegał szybciej od innych i miał zawsze brudne kolana. Jakby tego było mało potrafił pluć na odległość i wcale nie chciał zostać strażakiem ani innym dzielnym wojownikiem.

Łucja, która zawsze była pięknie uczesana w warkocze, straszliwie bała się tego, co łączyło ją z Łukaszem. Fakt, że ich imiona zaczynały się na tę samą literę powodował u małej Łucji silną bezsenność! A co jeśli Łucja też stanie się bandziorem? Nie ma się co oszukiwać, imię jest przecież strasznie ważne, określa charakter człowieka (tak zawsze mówiła babcia), a ich imiona były przecież prawie identyczne!

Minęło kilka lat szalenie stresujących dla sąsiadki Łukasza - Łucji. Obydwoje dorośli do pryszczy i stało się najgorsze! Potwierdziły się wszystkie obawy babci oraz pani Basi. Pewnego letniego wieczoru (jednego z tych wieczorów, kiedy słońce zachodzi po dwudziestej drugiej) babcia spotkała na klatce Łukasza. Nie była to rzecz dziwna, mijali się tak przecież przez całe życie. Jednak kątem oka babcia dostrzegła na jego dość umięśnionym ramieniu... rybkę! I statek! A właściwie to wielki okręt z gołą panią na rufie! Jednym słowem... Łukasz miał TATUAŻ!!!

- Matko święto... - westchnęła babcia i zbladła. Ona wiedziała! Od lat wiedziała co się święci - Łukasz był bandziorem! Nie trudno sobie wyrazić co się potem stało. Babcia spakowała walizki i pojechała do Londynu, do swojego brata, aby załatwić Łucji naukę w jednej z tamtejszych szkół. Byle jak najdalej od niebezpieczeństw jakie niosło ze sobą nastoletnie życie na osiedlu wśród wytatuowanych bandziorów! Łucja została w domu, aby opiekować się kotem Romualdem i nie opuszczać lekcji.

Wszystko potoczyłoby się tak jak zaplanowała babcia - Łucja wyjechałaby do dalekiego kraju, aby pilnie uczyć się języków i kształcić na poważnego prawnika lub lekarza. Pod czujnym okiem angielskiego wujka-dziadka wyrosłaby na poważną kobietę sukcesu. Z całą pewnością wszystko potoczyłoby się właśnie tak, gdyby nie... Poldek.

Poldek był pracownikiem zakładu energetycznego. Swoją pracę traktował szalenie poważnie, jednak tego wieczoru wypadały urodziny jego żony Teresy. Poldek, jako wieloletni i doceniany pracownik stwierdził, że nic się nie stanie jeśli jeden raz wyjdzie z pracy wcześniej (nie mówiąc o tym nikomu). Pech chciał, że właśnie wtedy, kiedy uciekł z pracy nastąpiła awaria...

Łucja spędzała właśnie samotny wieczór przed telewizorem (leciał jej ulubiony serial o lekarzach). Zajadała niezdrowe czipsy korzystając z okazji, że nie widzi tego jej babcia. Planowała zrobić sobie także relaksującą kąpiel. I właśnie wtedy niespodziewanie zgasło światło! W całym mieszkaniu zapanowała kompletna ciemność! Łucja wpadła w panikę, co jest rzeczą zrozumiałą, gdyż każda młoda dziewczyna boi się ciemności będąc sama w domu. Przykryła się kocem po same uszy, ale bardzo szybko zrobiło się jej strasznie gorąco. Nigdzie w pobliżu nie było też kota Romualda, którego obecność dodałaby Łucji trochę odwagi ("Pewnie wyskoczył przez okno na spacer, drań jeden!" - pomyślała Łucja ze złością).

Nie było wyjścia. Łucja spakowała plecak i postanowiła pójść na noc do Poli, jej najlepszej koleżanki. Nie mogła wyjść drzwiami, ponieważ na klatce schodowej było mnóstwo mężczyzn naprawiających prąd. Śmiali się złowieszczo i tak bardzo hałasowali, że Łucja musiała znaleźć sobie inną drogę ucieczki (strach przed ciemnością zdążył już sparaliżować całe jej ciało, a także umysł!). Nie zastanawiając się długo wybrała drogę kota Romualda - wystawiła nogi za okno i wyskoczyła (mieszkanie znajdowało się na przecież na parterze).

Co było dalej? Wyskakując w pośpiechu, Łucja skręciła sobie kostkę w lewej nodze! Upadła na trawę i płakała z bólu (ale bardzo cichutko, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał). W pięć sekund przybiegł do niej kot Romuald zaskoczony widokiem swojej właścicielki wychodzącej przez okno. Krążył w okół niej i głośno miauczał. Parę minut później na horyzoncie pojawił się także Łukasz. Na jego widok z ust oszołomionej Łucji wymsknęło się brzydkie słowo (pierwszy i ostatni raz w życiu!). Łucja już dawno przestała się bać Łukasza. Nie chciała jednak aby ktokolwiek widział jaką głupotę zrobiła ze strachu przed ciemnością!

Tymczasem Łukasz spokojnym krokiem podszedł do Łucji i po krótkiej wymianie zdań wpakował ją do swojego bordowego Tico. Pojechał wprost do szpitala (biedny Tico sprawiał wrażenie, że od nadmiernej prędkości zaraz się rozpadnie!). Na miejscu dokonano koniecznych badań i zalecono Łucji odpoczynek we własnym domu (co brzmiało całkiem sensownie).
Po raz pierwszy w życiu Łucja spędziła cały wieczór w towarzystwie Łukasza, który miał tatuaż na ramieniu. Okazało się, że studiował malarstwo, pracował w małym sklepiku z rękodziełem, hodował szynszyle i mrówki i w ogóle był strasznie sympatyczny i miły i zaskakująco wesoły. Nie było wyjścia, Łucja z miejsca się w nim zakochała!

Jak na to wszystko zareagowała babcia? Czy Łucja wyjechała do szkoły w Londynie? Kiedy na stopie Łucji pojawił się tatuaż? Tego wszystkiego możecie się sami domyślać ;)

--

Koniecznie zaglądnijcie do Marysiowa! Jest tam najnowsza sesja zdjęciowa małej Marysi, którą robił Monsz (a ja stałam mu nad głową i gadałam - jak zwykle). Marysia jest bombową królewną! :)

Na koniec kilka zdjęć komórkowych ze Szwecji. Uwielbiam Pippi i Muminki i drewniane koniki i ciastka i niebieskie domy! :)

środa, 2 października 2013

Jesiennie


Pewnego razu była sobie Helena.

Helena wyglądała na typową dziewczynę zamieszkałą tereny około leśne. Miała długie, szczupłe nogi zdolne do biegów przełajowych oraz silne ręce, którymi potrafiła przynieść drwa na ognisko. Włosy Heleny czesał wyłącznie silny wiatr (między jednym a drugim blond pasmem można było dopatrzyć się źdźbła trawy lub zeschniętego liścia). Natomiast skórę na stopach miała Helena tak twardą i odporną, jakby od urodzenia biegała boso po nieprzyjaznym podłożu. 

Uważny obserwator (psycholog lub inny analityk osobowości) z pewnością zauważyłby, że Helena była nie tylko silna i zwinna... Różane rumieńce na jej twarzy, delikatny kształt ust oraz charakterystyczny blik w oku świadczyły o jednym - w głębi duszy dziewczyna ta była szalenie romantyczna i wrażliwa. Swymi błękitnymi (niczym ocean...!) oczętami potrafiła dostrzec kwiat paproci kwitnący ciemną nocą! Widziała i słyszała rzeczy, na które zwykli mieszkańcy terenów około leśnych nie zwracali już uwagi.
Helena miała też swoją tajemnicę...

O tajemnicy Heleny potajemnie wiedziało całe miasteczko. Wuj Heleny dowiedział się o wszystkim czytając jej pamiętnik zamykany na plastikową kłódeczkę (niestety - z odpustu). W sekrecie opowiedział to sąsiadce Grażynie, która była jego kochanką (również utrzymywaną w tajemnicy - więc mieli już dwie tajemnice). Grażynka wypaplała się mężowi (bo mniejsze wyrzuty sumienia -  pozostała tylko jedna tajemnica przed małżonkiem). Mąż zdradził wszystko Mietkowi z którym grywał w karty (jak żona była z kochankiem). Kiedy tajemnica dotarła do Władzi, matki Mietka, która była słynną miejscową plotkarą, poszło z górki! Wszyscy mieszkańcy terenów około leśnych w tajemnicy wiedzieli, że Helena panicznie boi się... TRAKTORÓW!

Kiedy nastawała pora, w której traktory opuszczały garaże i stodoły udając się w stronę pól ornych, Helena znikała. Nikt nawet nie próbował jej szukać, gdyż wszyscy potajemnie wiedzieli, że ukrywa się ona przed strasznym hukiem i warkotem TRAKTORÓW!

Helena tymczasem udawała się wgłąb leśnej dziczy. Szła kilka dni, aby znaleźć się na sekretnej polanie jeleni. Było to przepiękne miejsce, o którym wiedziała tylko ona oraz pan leśniczy. A także stado jeleni, dla których polana była domem rodzinnym. Trawa na polanie była gęsta i mięciutka jak kocyk. Rosły tam najpyszniejsze maliny i borówki! A rodzina jeleni zawsze przygotowywała dla Heleny wspaniały obiad składający się z trzech dań i deseru. Tata jeleń, zwany także Romualdem, witał Helenę kielichem lodowatej źródlanej wody (był szalenie sympatyczny!). Mam jeleń, w rodzinnym kręgu nazywana Melą, piekła dla Heleny wspaniałe muffiny malinowe, a babcia (Teodora), dziadek (Lucjusz), wujowie, ciotki i dzieci (imiona pominę) porywali ją do wspólnego tańca i wesołej zabawy.
Czasem na polanę nieśmiało zaglądała także paczką zajączków z sąsiedztwa. Helena znakomicie bawiła się w ich towarzystwie!

Kiedy Helena wracała do miasteczka wyglądała strasznie! Miała podkrążone oczy z niewyspania i drżące nogi od ciągłych tańców. Mieszkańcy miasteczka łapali się za głowy i z przerażeniem myśleli "co też z człowieka robi strach przed TRAKTORAMI!".  A Helena... otwierała swój pamiętnik z odpustową kłódeczką i notowała skrupulatnie jak bardzo drżała uciekając przed tymi strasznymi maszynami! Następnie niedbale porzucała pamiętnik w pokoju wujka...

-------

Pamiętacie jeszcze ubierankę? Dwie osoby zdecydowały się ją wydrukować, przetestować i zrobić zdjęcia! Dzięki nim wiem, że ubieranka ma zbyt drobne elementy dla pulchnych łapek dziecięcych, zbyt małe haczyki oraz że trzeba ją drukować na grubym papierze. Dzięki Wam za te spostrzeżenia! :) Nie jestem w posiadaniu pulchnych łapek dziecięcych, aby móc w domu testować swoje wyroby, dlatego dziękuję za wszystkie zdjęcia i opinie!

I zwyciężczynie ;)

Miejsce PIERWSZE - Jarecka! Bo widać pracę, zaangażowanie i zabawę! :D - wybrany przez Jarecką obrazek

 
Miejsce DRUGIE - Ewelina! Świetne rysunki :D - nagroda niespodzianka!


I jeszcze raz przypominam o magazynie FUNpik! :)

czwartek, 19 września 2013

FUN!

Dziś taki szybki post, aby nadrobić zaległości:

1.
Monsz i ja byliśmy na najprawdziwszym na świecie rollercoasterze! Takim, do którego czeka się w kolejce przez 30 minut (z drżącymi ze strachu kolanami), a potem wsiada się do wagonika (cicho pojękując ze strachu). Kiedy wagonik powoli rusza i wtacza się pod ogromnym kątem w górę... wtedy wrzeszczy się zdzierając gardło, zamyka oczy i pilnuje głowy na karku (aby jej nie urwało).
Byliśmy straszliwie dzielni i przejechaliśmy rollercoasterem aż dwa razy!

Monsz i ja byliśmy też w straszliwym domu strachu! Nie było w nim wagonika. Musieliśmy pokonać całą trasę pieszo! A duchy były najprawdziwszymi ludźmi w przebraniach - wyskakiwali zza rogu lub szli za nami w przerażającym milczeniu! Było zdecydowanie groźniej niż w Rabkolandzie! :)
Oj, wykazaliśmy się niesamowitą odwagą!

Zdecydowanie polecam wszystkim to miejsce -> Grona Lund ! Bilety lotnicze do Szwecji są bardzo niedrogie. Natomiast na "przeżycie" w Sztokholmie kilku dni niestety trzeba mieć trochę więcej oszczędności :( Jednak warto wydać je (te uciułane oszczędności) w krainie lasów, jezior, Muminków, Pipi, muminkowych domków, łosi, wesołego miasteczka :), imbirowych ciasteczek, jasnych wnętrz i ciepłych skarpetek :D

2.
Jest już nowy magazyn dla dzieci i rodziców - FUNpik! Zawiera bardzo wiele stron poświęconych zabawie i zabawkom, które można zrobić samodzielnie w domu. Nie będę Wam o nim opowiadać :) Obejrzyjcie go sami!
Miałam ogromną przyjemność narysować grę planszową oraz teatrzyk dla FUNpika. To zaszczyt ilustrować dla tak świetnego magazynu! :)


3.
Nie ma dzisiaj bajki :( Jest za to lisek urodzinowy dla wszystkich, którzy urodzili się we wrześniu. Sto lat! :)

sobota, 31 sierpnia 2013

Zimno

W środę Absurdaliusz stwierdził, że jest zimno i trzeba się ubrać. Zamarzył sobie ciepły pulowerek z kapturkiem i futrzane pantofelki. Wspomniał też coś o zimowej kołderce.
Niestety, szyć nie potrafię (wszystkie moje dotychczasowe spotkania z maszyną do szycia zakończyły się spektakularnym wybuchem). Więc zaproponowałam mu, że narysuję ubierankę!

Pokazałam Absurdaliuszowi gotowy rysunek. Spojrzał nieufnie, ale na jego policzkach szybko pojawiły się wyraźne rumieńce.
Przeczuwałam, że tak zareaguje! :)
Chwilę popatrzył na rysunkową dziewczynkę w bieliźnie (oraz zestaw jej ubranek) i stwierdził, że co prawda nie jest to wełniany kubraczek dla niego, ale przynajmniej ona ma się w co ubrać. I że mi wybacza i godzi się ze swym ciężkim losem.

KONKURS:

Jest więc ubieranka! Oraz ciekawa oferta dla wszystkich, którzy zdecydują się ją pobrać na swój komputer, wydrukować i przetestować (ciekawa jestem czy działa!), a wszystko to udokumentować na zdjęciu! Jedna z osób (losowo wybrana), która wyśle mi takie zdjęcie otrzyma ode mnie obrazek w białej ramce (obrazek do wyboru ze wszystkich pokazanych na blogu). Macie czas do 22 września! :)

Ubieranka do pobrania TUTAJ

I jest jeszcze drugi konkurs (szaleństwo! ;)). Na facebooku Menrza można wygrać sesję fotograficzną! Więcej info TUTAJ.

:)

niedziela, 18 sierpnia 2013

W walizce


Najbardziej na świecie Aurelia kocha pakować walizkę.

Już tydzień przed wyjazdem obmyśla co do niej włoży, co wyprasuje, co powinna kupić, a co pożyczyć od mamy (kosmetyczkę) lub od babci (mały parasol).
Z całych sił (aż drżą jej mięśnie) powstrzymuje się, aby nie spakować walizki zbyt wcześnie - po co od razu pozbawiać się tej przyjemności?

Walizka Aurelii podzielona jest na dwie strefy - ubraniową oraz "wszystkopozostałe". Każda rzecz, która się tam znajdzie jest starannie złożona i zabezpieczona przed wszystkimi trudami podróży. Nic nie ma prawa się ubrudzić, zniszczyć ani wymiętosić...

... aż do pierwszego dnia podróży.

Już w chwili, kiedy stopa Aurelii po raz pierwszy zetknie się z podłożem autobusu (samolotu, samochodu, busa, wielbłąda...) ład w walizce całkowicie przestaje mieć znaczenie. Bo jak dbać o porządek w walizce kiedy w koło nowe zapachy, nieznajome uśmiechy, muzyka obcych języków!
Kiedy pędzi się z walizką przez ogromny, obcy dworzec (bo ostatni autobus właśnie odjeżdża),  wędruje się wraz z nią w egzotycznym upale (ewentualnie w niespodziewaną "zimnicę") lub ucieka się w bagażniku przed niebezpieczeństwem... Kto wtedy myśli o porządku?

Najważniejsze są rumieńce na twarzy i wspaniałe uczucie, że świat jest nasz! (Chociaż czasem, wstyd się przyznać, górę bierze niezbyt fajne uczucie, że najbardziej ze wszystkiego chciałoby się wziąć prysznic - i jest to silniejsze niż radość z pierwszego dnia podróży).

Kiedy walizka jest już w domu (rozpakowana), Aurelia często myśli sobie, że nie ma na świecie nic lepszego od podróżowania. Tylko w tym widzi prawdziwy sens życia!

Kolejne cele podróży Aurelii:
- Sztokholm (wybór Teodora, konkubenta Aurelii)
- Paryż (bo Nowy Rok pod wieżą E. to jest to!)
- Nowy Jork (ach...)
- Tajlandia (bo słonie i małpki)
- Kenia (ten sam powód)
- Kuba (bo świat się zmienia)
- a potem coś się wymyśli :)

A Wy? O czym marzycie? :)

niedziela, 11 sierpnia 2013

Potwory II


Jadzia jest straszliwie dzielna. Czasem nie boi się potworów!
Z reguły nie boi się ich wtedy, kiedy śpi, albo wtedy, kiedy akurat czyta wesołą książkę i przypadkiem zapomina o potworach. Raz nie bała się ich także wtedy, kiedy szła nocą do kuchni po szklankę wody. Tak bardzo chciało jej się pić, że myślała wyłącznie o wodzie. Ani trochę o potworach!

Jadzia, tak samo jak Romek (klik!), lubi przechadzać się w stroju superbohatera. Czuje wtedy, że wszyscy w koło widzą jaka jest straszliwie odważna. Trochę ją to martwi bo przecież każdy wie, że potworów nie boi się tylko człowiek bez wyobraźni (a wyobraźnię Jadzia ma przeogromną). 
Problem w tym, że Jadzia lubi strój superbohatera. A, w każdym razie, woli go od przebrania królewny (to dlatego, że zgubiła gdzieś koronę, a co to za królewna bez korony).

U mnie w domu też mieszka taka Jadzia. Biega nocą po pokoju i udaje że niczego się nie boi. To tylko pozory!

Jadzia wygląda tak:

fot. Monsz
A teraz ważna sprawa - KONKURS

Do wygrania są książki dla dzieci :)
Konkurs odbywa się na facebooku, na profilu Fundacji, która dba o zdrowe ząbki u dzieci (czy wiedzieliście, że próchnica dotyka niemal 100% dzieci w Polsce?!?!).
W Fundacji działam, więc konkurs szczerze polecam! :) 
Konkurs jest TUTAJ.

sobota, 3 sierpnia 2013

W lesie


Krysia uwielbia zapach ściółki leśnej o poranku. Czasem, zaraz po wschodzie słońca, ubiera swoje ulubione lakierowane balerinki (one tak pięknie komponują się z leśnym runem!) i idzie na spacer pachnący jodłami. Stąpa powoli nasłuchując przyjemnego chrupania suchych gałązek i igiełek.

Pewnego poniedziałku (poniedziałki bywają niemiłe, ale ten był wyjątkowy) również wybrała się na relaksujący spacer do lasu. Miała nadzieję ujrzeć rodzinę saren pasącą się na polanie. Zabrała ze sobą lornetkę, aby lepiej przyjrzeć się zwierzętom. A tymczasem…

Tego samego poranka do lasu wybrał się Tobiasz. Zamierzał kontynuować obserwacje życia mrówek, które prowadził w ramach swojej pracy magisterskiej (mrówkami fascynował się od wczesnego dzieciństwa. W kuchni jego dziadka mieszkały mrówki, a Tobiasz karmił je serem żółtym).
Udał się więc na polanę, gdzie znajdowało się "jego" mrowisko. Usiadł wygodnie i rozpoczął obserwacje.

Jedna mrówka (niosła liść).

Czwarta mrówka (biegła do mrowiska).

Dziesiąta mrówka (szła gdzieś z jedenastą).

Dwudziesta siódma (piła rosę).

Czterdziesta...

Tobiaszowi zdrętwiał kark. Rozglądnął się na boki... Coś poruszyło się w krzakach po prawej stronie! Wstał i spokojnym krokiem podszedł w tamtą stronę (miał nadzieję, że to sarna). Silną ręką odgarnął gałęzie i ujrzał... zarumienioną dziewczynę z lornetką! Obserwowała go! Prawdopodobnie przyglądała mu się przez cały ten czas!

Krysia czuła się bardzo skrępowana. Od kilkunastu minut obserwowała chłopaka, który przyglądał się mrówkom! Miał na sobie zabawny sweter emeryta, a jego włosy były bardzo zmierzwione. Wyglądał na sympatycznego. Niestety, odkrył kryjówkę Krysi i patrzył teraz na nią wielkimi brązowymi (i zdziwionymi!) oczami. Krysia zrobiła się cała różowa, więc ukryła twarz za maską zająca.

Tobiasz nie mógł oderwać wzroku od pięknej dziewczyny z krzaków. Przyglądał się jej zaślepiony dziwnym uczuciem. Jego twarz (nie wiadomo dlaczego!) zrobiła się cała rumiana, więc ukrył ją za maską jeżyka.

Mając twarz ukrytą za maską, dużo łatwiej jest się nie wstydzić.


---

Jestem wreszcie! Wracam do blogowania! :)
Poniżej wspomnienie tegorocznych wakacji... Mmmm :)

Fotografował Monsz


poniedziałek, 1 lipca 2013

Wakacje!


Pewnego dnia (czyli w ostatni piątek) wybierałam się na wyjazd szkoleniowy fundacji Zdrowe Ząbki (fantastyczny twór mojej koleżanki!). Myśli moje puszczone samopas błądziły wśród ciepłych krajów, dzikich plaż i palm bananowych, a mięśnie ramion walczyły z absurdalnie ciężką torebką damską. Szłam właśnie chłodnym i ciemnym korytarzem, kiedy zaczepił mnie znajomy listonosz i wręczył mi niewielki pakunek. Nie uwierzycie, ale wyskoczył z niego (z pakunku) najprawdziwszy Absurdaliusz!!!
Okazało się, że zwiedzał Warszawę, która jest straszliwie duża i zatłoczona i zwyczajnie się tam pogubił! Przypadkiem znalazła go niesamowita Amaranta z Deszczowego Domu. Szybko zapakowała go w paczkę i wysłała do Krakowa :)
Spojrzeliśmy na siebie (Absurdaliusz i ja) i zaróżowiły nam się policzki. Był idealny! Był spełnieniem moich marzeń! Dokładnie TA trąbka, TEN uśmiech, TE łapki!
Zabrałam więc Absurdaliusza na wyjazd szkoleniowy do prawdziwej polskiej wsi (z kurami, spasionym kogutem i kicającym królikiem).
Oto dowód (kogutów nie ma bo uciekły):



W związku z zaistniałą sytuacją pogodową, najlepsze wakacje mają psy moje ulubione - Laura i Ferdek. Czasem, w wolnej chwili (chwil takich jest skandalicznie mało), wsiadają do samochodu i każą się zawieźć nad wodę - do Kryspinowa. Ani trochę nie przeszkadza im deszcz ani zawierucha! Biegają jak szalone, pluskają łapskami i pyskami, wyrywają drzewa z korzeniami za pomocą paszcz, kopią doły (a potem je zakopują), sypią piachem na prawo i lewo, zębiskami łapią nas za kostki u nóg zmuszając do zabawy, gonią, płoszą ryby i bażanty, brudzą się, łapią kleszcze i są najszczęśliwsze na świecie. 

fot. Monsz
Mam tak samo jak Laura i Ferdek. W latach swoich szczenięcych troskliwie uczona przez mamę i tatę, że wakacje są wtedy, kiedy jest upał i ciepłe morze, stałam się nieco zepsutą wielbicielką śródziemnomorskich klimatów.
Wakacje są wtedy, kiedy kostium kąpielowy jest jedyną potrzebną częścią garderoby, a piasek na plaży parzy w bose stopy.

Dzięki Ci Wielki Twórco Tanich Linii Lotniczych!

Witajcie wakacje!!! (Absurdaliusz jedzie z nami).

środa, 19 czerwca 2013

Domek


Zosia zawsze chciała ześlizgnąć się po pnączu. Efektownie, jak w amerykańskim filmie, albo w... Muminkach (bo przecież też są bardzo fajne!).
Rzecz to była niezwykle trudna, gdyż wymagała bardzo wielu elementów składowych: okna na poddaszu, romantycznego nastroju (koniecznie ze wschodem lub zachodem słońca), towarzysza wyprawy (czekającego pod oknem) oraz oczywiście pnącza obrastającego wysoki, piękny dom oraz okno jej pokoju.

Niestety, Zosia nie posiadała okna na poddaszu, towarzysza wyprawy ani pnącza. Miała za to rodziców z pasją do częstych zmian miejsca zamieszkania. W ciągu kilkunastu lat swojego życia mieszkała w dwudziestu dwóch (lub dwudziestu trzech?) miejscach. Z pamięci wyliczała nazwy ulic, które w różnych momentach życia były jej bliskie: Brzoskwiniowa, Krakowska, Franciszkańska, Poniedziałkowy Dół, Grottgera... Pech chciał, że żaden z tamtych domów nie obrastało pnącze.


Lata mijały, a Zosia stawała się coraz doroślejsza. Skończyła szkołę, rozpoczęła studia i zamieszkała w akademiku. Codziennie wieczorem wybierała się na poszukiwania do starej dzielnicy willowej. Każdy dom który tam widziała był piękniejszy od poprzedniego! W ogromnych, na wpół dzikich ogrodach stały wille z ogromnymi, jasnymi oknami i dachami pokrytymi czerwoną dachówką. Zosia szukała wśród nich domu swoich marzeń. Oczywiście, pewnego dnia udało jej się go znaleźć. Był piękny, opuszczony, obrośnięty należytym pnączem...

Zosia dostała się do wnętrza budynku (przez okno), wbiegła na poddasze i zaczęła ześlizgiwać się po grubym, starym pnączu. Okrągły księżyc oświetlał jej drogę. Szczęście w nieszczęściu, ręce dziewczyny nie były przyzwyczajone do takiego wysiłku i szybko odmówiły współpracy. Zosia oderwała się od ściany budynku i wpadła wprost w ramiona przechodzącego tamtędy (zupełnie przypadkiem!) sympatycznego studenta botaniki.
Student miał na imię Jonasz i był w trakcie poszukiwania kwiatu paproci. Wyczytał gdzieś, że rośliny te bardzo lubią cieniste miejsca i towarzystwo dzikich pnączy, które pomagają kwiatu ukryć się przed światem.

Tego wieczoru Zosia spełniła swoje marzenie, a Jonasz znalazł swój kwiat paproci. Zamieszkali w starej willi obrośniętej pnączem :)

Ament.


środa, 29 maja 2013

Spanie


Wszystkie królewny jakie znam śpią do dwunastej. Jest to warunek konieczny do bycia królewną. Bo czy wstając wcześnie rano można być radosną, zarumienioną i beztroską? Wtedy, kiedy przerwano najpiękniejsze sny?! (Bo najpiękniej śni się po godzinie dziewiątej rano, wiem to z własnego doświadczenia).

Wstając wcześnie rano nie trudno jest wejść we framugę drzwi lub, co gorsze, potknąć się o własną nogę (tak, to możliwe). Królewna nie może mieć siniaków ani strupów! Fuj!

Poza tym wstawanie rano często wiąże się z pośpiechem. Bo trzeba zjeść śniadanie (płatki z mlekiem?), ubrać się w miarę ładnie (rozciągnięty sweter!?), umyć zęby i ogarnąć skołtunione włosy, a to wszystko w siedem minut! Tylko tyle czasu ma królewna na dotarcie z łóżka do autobusu jadącego w stronę pracy? Pośpiech jest wrogiem królewny!

Królewna musi mieć czas na przeciągłe ziewanie. Po przebudzeniu powinna beztrosko wylegiwać się w łóżku przez dziesięć lub piętnaście minut. Jest to czas na przyswojenie podstawowych informacji porannych czyli: jaki mamy dzień tygodnia, co nas dzisiaj dobrego czeka, jaki tort zjemy na podwieczorek itp. Potem królewna może (niespiesznie) udać się do łazienki by obmyć zaspane lico.

Niezwykle istotną cechą królewny jest jej beztroski uśmiech. Królewna musi spać do dwunastej, aby budzić się wypoczęta i w radosnym nastroju. Bo inaczej jak mogłaby zachwycać się świergotem ptaków?

Niestety, nie mam zbyt wiele z królewny. Zdecydowanie zbyt często muszę wstawać o szóstej rano. Poza tym kiedyś spałam (całą noc!!) na wielkich nożyczkach i wcale tego nie zauważyłam (a wiadomo jak mają królewny - ziarnka grochu itp.). Za to bardzo lubię królewnowe spódniczki!
Jak byłam mała miałam bardzo ładną sukienkę - kremową w brązowe kwiatuszki, z drobnymi falbankami. Nie chodziłam w niej prawie wcale bo była zbyt ładna i żal było ją "zużywać". Historia sukienki skończyła się tak, że bardzo szybko z niej wyrosłam. To był smutne. Teraz sobie nie żałuję i chodzę w królewnowych spódniczkach.

I tego też życzę mojej mamie i wszystkim innym mamom z okazji Dnia Mamy (który minął już dawno temu). Żeby mogły być królewnami ile tylko chcą! :)

Życzenia są bardzo spóźnione bo kompletnie nie mam czasu. Pochłaniają mnie strasznie przyziemne zajęcia (czyli praca). Z tego powodu do tej pory nie ogłosiłam zwyciężczyni konkursu, który był ze sto lat temu. Wygrała Amaranta!

A mnie się udało wziąć udział w Targach "Kraków ŁAŁ" (o których pisałam na Facebooku)! W kolejnych tygodniach będę na targach dziecięcych w Krakowie i w Warszawie. Strasznie fajnie, że mogę Was tam poznać i wymienić się kilkoma zdaniami :) Przygotowuję obrazki i plakaty na kolejny wspólny weekend. Mam nadzieję, że się zobaczymy! :)

I jeszcze kilka Menrzowych zdjęć (bo tak dawno nie pisałam...). Weekend majowy w sześciu ujęciach oraz Targi - w dwóch :) 




piątek, 17 maja 2013

Kiermasz!

Niedługo się odezwę! Ja i różne potwory spod łóżka! A tymczasem zapraszam TU! Zobaczymy się tam? :)

sobota, 4 maja 2013

Obrazkowo







Oto dwoje niesamowicie wesołych dzieci - śliczna Zuzia (znana niektórym z tego bloga) oraz wiecznie uśmiechnięty Adaś! To dla mnie zaszczyt, że tych dwoje wzięło udział w mojej mini sesji zdjęciowej! Jeszcze raz dziękuję ich rodzicom :)

Zdjęcia: Monsz

Jak Wam mija weekend? :)


wtorek, 23 kwietnia 2013

Potwory



Romek straszliwie bał się potworów.
Ale tylko na początku. Później przemienił się w superbohatera i wszystko się zmieniło!

Ale...
Jak to się stało, że Romek został superbohaterem?
Jak brzmiał jego pseudonim?
Czym zajmował się w dni wolne od szkoły?
I w ogóle kim on jest, ten cały Romek?

Na te pytania próbuję znaleźć odpowiedź już od zeszłego czwartku. Niestety. Pomysł, który dzielnie towarzyszy mi każdego dnia i wspiera mój (zmęczony czasem) umysł, wyjechał na wyspy Bahama. Opala się tam i wygrzewa. Nurkuje i zajada Frutti di mare. Mam nadzieję, że jak wróci to weźmie się do pracy bo ciężko mi bez niego. Pomyśle, wracaj!

W związku z wakacjami mojego Pomysłu ogłaszam mały KONKURS!

Jest to konkurs na krótką bajko-opowiastkę do rysunku Romka (tak jak to zwykle bywa w moich postach). Bajkę należy zamieścić w komentarzu pod tym wpisem. Nie musi być długa, zależy co Wam tam wpadnie do głów! Niech to będzie absurdalne! Lub "bachanalne" ;) Ewentualnie... niemoralne! :)

Czas: do 5 maja! :)

Twórcy najfajniejszej bajki mogę zaoferować nagrodę do wyboru: jeden z gotowych obrazków z mojego bloga (w ramce i w ogóle;)) lub portret jego rodziny (taki jak np. TEN lub TEN lub TEN itd.)

A może Wasze dzieci coś fajnego wymyślą? :)

czwartek, 11 kwietnia 2013

Czekolada


We wtorek Róża wybiegła z mieszkania bez butów.

To wszystko przez budzik, który zadzwonił zbyt późno! A we wtorek miała przecież niezwykle ważne spotkanie z klientami w sprawie wzorów na zasłonach. Nie mogła się spóźnić!
W biegu schwytała wczorajsze alladyny oraz w miarę czysty top i ubrała je szczotkując zęby. Trzy minuty później zamykała już drzwi od swojego mieszkania. Dopiero na ulicy spostrzegła, że nie ma na sobie butów!

Całe szczęście, że dzień był wyjątkowo upalny i płyty chodnikowe przyjemnie grzały Różę w stopy, kiedy ogromnymi, zwinnymi susami pokonywała trasę do biura (można powiedzieć, że biegło jej się nawet całkiem przyjemnie!).

Pędząc minęła swój ulubiony kiosk z babskimi gazetami, piekarenkę na rogu i sąsiadkę wracającą ze spaceru w psem (yorkiem). Przebiegła przez środek wycieczki szkolnej, a potem cudem udało jej się prześlizgnąć przez przejście dla pieszych na mrugającym zielonym świetle. Aleję Słowackiego pokonała w zaledwie pięć minut! Nic więc dziwnego, że kiedy wbiegła do biurowca, nogi się pod nią ugięły. Z takim impetem opadła na skórzany fotel w hallu, że aż przybiegł do niej ochroniarz Franciszek!

- Wody... - jęknęła. Kolana jej drżały niczym galareta!
Ochroniarz Franciszek, człowiek miły i dżentelmeński, przyniósł Róży wodę oraz tabliczkę czekolady na wzmocnienie. Przecież jeszcze nic nie jadła!
Wspaniały pan Franek! - pomyślała sobie wgryzając się w czekoladę.
Pan Franek podzielał pogardę Róży do batoników. Bo cóż to jest batonik?! Ładny papierek, mnóstwo kuszącego zapachu (silnie oddziałującego na ślinianki), a potem trzy gryzy i... koniec przyjemności. Jedynie czekolada była w stanie uregulować nagły spadek poziomu cukru we krwi!

Właśnie w chwili, kiedy Róża w podzięce rzucała się na szyję panu ochroniarzowi (pełna sił i energii), do budynku wmaszerowali jej klienci. Pan pod krawatem oraz pani w szpilkach. Wyobraźcie sobie, że zdecydowali się na zasłony w różowe słonie! Kto by przypuszczał...

Następnego dnia była środa i Róża nie poszła do pracy (mimo szczerych chęci). Dlaczego? KLIK!

sobota, 6 kwietnia 2013

Nasz dom


Czasem wybieram się na strych. Jest to wyprawa, z której zawsze wracam z jakimś skarbem. Kiedyś znalazłam tam najwspanialszą książkę jaką kiedykolwiek miałam w rękach! Zajmuje bardzo szczególne miejsce na mojej półce.

Książka ma tytuł "Nasz dom" i jest pracą zbiorową wielu autorów wśród których są m.in Henryk Sienkiewicz, Eliza Orzeszkowa, Maria Konopnicka i Bolesław Prus! Wydano ją w 1912 roku co czyni ją jeszcze bardziej wyjątkową!
"Nasz dom" to, jak głosi podtytuł, wspaniały "Poradnik praktyczny gospodarczo-społeczny dla kobiety polskiej"! Jest w nim wszystko, co każda gospodyni powinna wiedzieć (od zakładania i prowadzenia gospodarstwa, przez wygląd ścian, podłóg, pokoi, ubioru i "hygieny" każdego mieszkańca, szczegółowego wyposażenia całego domu, wywabiania plam, pomocy ratunkowej aż do spraw prawnych).

Książka ma ponad sto lat, napisana jest przepięknym językiem! :D Każde zdanie z "Naszego domu" warte jest zacytowania! Wybrałam tylko kilka fragmentów:

"Chcąc utrzymać dom w porządku, a uniknąć plagi, zwanej domowemi porządkami, trzeba codziennie sprzątać gruntownie jeden pokój ażeby każdy miał swoją kolej raz na tydzień."

"Po skończonej chorobie odkazić całe mieszkanie, wszystkie rzeczy i książki, zabawki spalić, naczynia użyte do picia, jedzenia - wygotować w rostworze sodowym."

"Dzieci i młodzież (zarówno chłopcy jek i dziewczynki) powinny uprawiać rozmaite sporty takie jak pływanie, ślizgawka, wycieczki, przechadzki itp."

"Podróże poślubne są szkodliwe dla wielu młodych mężatek, które więcej w tym czasie spokoju potrzebują, niż niewygód, nadmiaru wrażeń i podniet."

"Kąpiel codzienna lub natryski pozostaną jeszcze dla wielu niedoścignionym ideałem, brak czasu, warunki mieszkaniowe i materyalne niestety większości utrudniają wykonanie tych zabiegów. Przy odpowiednich jednak chęciach można przy minimalnym wydatku urządzić prysznic pokojowy przenośny i stosować codzienne ablucye całkowite, wreszcie można myć się w miednicy od stóp do głowy codziennie, a 2 razy lub ostatecznie raz w tygodniu brać kąpiel. To ostatnie - jest minimalnem wymaganiem hygieny od kulturalnego człowieka."

"Z brudem i pyłem musimy walczyć bezustannie i szukać środków najskuteczniejszego przeciwdziałania. [...] Posadzka froterowana miła jest dla oka; czyszczenie jej nie przestało być barbarzyńską pracą nawet przy udogodnieniach: wycieraniu benzyną, pomadką, suknem i szczotką ciężką na kiju."

 "Nożów nie myć nigdy bo tępieją. Brudne przecierać i oczyścić ostrza na deseczce obitej skórą, posypanej cegłą utłuczoną miałko i przesianą. Myć tylko trzonki z wodzie z mydłem."

"6 tygodni po porodzie - stanowi okres stopniowy rekonwalescencyi - okres połogowy. Przez ten czas nie kąpać się, żyć w abstynencyi, zimą lepiej nie wychodzić z mieszkania."

"Fartuch dla służących oddzielnie do słania łóżek, oddzielnie do przątania i kuchni. Jeszcze jeden fartuch w każdym dobrze zorganizowanym domy, zwłaszcza, gdzie są dzieci jest nieodzowny."

"Nigdy nie zwierzać się z żadną dolegliwością towarzyszom wycieczki. To źle oddziaływa."

*Pisownia oryginalna!



Ferdek oglądający film w 3D oraz Laura wpatrująca się we mnie z nadzieją na zabawę ;)


piątek, 29 marca 2013

Absurdaliusz


Już kładłam głowę na poduszce!
Już przykrywałam się kołdrą (odzianą w pachnącą Lenorem poszwę).
Już w myślach wirowały mi zalążki nowych snów.
Już czułam jak opadają moje zmęczone powieki...

Aż tu nagle ktoś delikatnie potrząsnął moim ramieniem i nieśmiało chrząknął.

Spojrzałam.
Absurdaliusz?! Aż usiadłam ze zdziwienia (Absurdaliusz nie należy do osób, które nachodzą innych znienacka)! 
- Absurdaliuszu! Co się stało??? - Lekkiego strachu w moim głosie chyba nie dało się ukryć. Trudno jest zachować spokój kiedy ktoś (kto nie ma tego w zwyczaju) nachodzi cię znienacka.
- Jest sprawa... - wyszeptał i cały się zarumienił.

Wskazałam Absurdaliuszowi miejsce na łóżku obok siebie, przeczuwając, że zapowiada się dłuższa rozmowa. Wgramolił się nieporadnie wszystkimi czterema łapami, a następnie wykonał kilka powolnych okrążeń wokół własnej osi starannie ugniatając moją kołdrę (aby wygodnie ułożyć na niej swoje cielsko). Następnie usiadł i westchnął ciężko.

- Bo ja miałbym taką ogroooomną ochotę na lody ciasteczkowe... Z polewą krówkową najchętniej... - Powiedział wpatrując się w swoją prawą łapę. - Ewentualnie mogłyby być też te o smaku melonowym...
Oj tak... Absurdaliusz doskonale wiedział co mówi. Uwielbiałam lody melonowe!
Rzuciłam okiem na zegarek (dochodziła dwudziesta trzecia). Nie było rady! Jak ktoś ma ochotę na lody (choćby to było w środku nocy) to trzeba się na te lody wybrać!

Szybko zamieniłam piżamę na pierwszą z brzegu sukienkę, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do najbliższego McDonalda (wiedziałam, że nie mają w nim lodów melonowych, ale te ciasteczkowe też były całkiem smaczne).

Po drodze Absurdaliusz wesoło chichotał (potem zaczął coś nucić pod nosem, ale nie rozpoznałam tej piosenki). Fakt, że jedziemy na lody wprawił go w doskonały nastrój.
Absurdaliusza zawsze łatwo było wprawić w doskonały nastrój. Był z natury pogodną postacią. Lubił lody, owsiankę, miękkie kanapy i słoneczne pomieszczenia. Nie lubił właściwie tylko jednej rzeczy - kiedy ktoś uznawał go za słonia lub mrówkojada. Bo Absurdaliusz, mimo charakterystycznej dla słonia trąby, słoniem nie był w żadnym wypadku! Mrówkojadem również nie.

W McDonaldzie było pusto. Cicho grała muzyka, a sprzedawca drzemał wsparty łokciami na ladzie. Pomyśleliśmy sobie, że nie warto go budzić (pewnie był zmęczony, biedaczyna). Podeszłam do maszyny, wzięłam dwa kartonowe kubeczki i napełniłam je lodami. Obok kasy zostawiłam kilka drobnych (z wyliczonym napiwkiem). Zjedliśmy w ciszy delektując się każdą łyżeczką.

Kiedy wracaliśmy Absurdaliusz poprosił mnie, żebym zmieniła jego portret z bloga na bardziej aktualny. Poprzedni było robiony przecież tak dawno temu!
Oto jego nowa wersja (w dwóch kolorach do wyboru):