piątek, 21 lutego 2014

marzenia


Dziś bez bajki i bez obrazka. Dziś biznesowo. Absurdaliusz ubrał się we frak i ogłasza, że Wielkie Otwarcie naszego wymarzonego sklepiku nastąpi już 1 marca! :) Zapraszamy Was wszystkich! Sklepik (o pięknej nazwie "Absurdalia") będzie otwarty codziennie od godziny 10 do 19. A latem pewnie dłużej! Gdzie on w ogóle jest? W Krakowie na Grodzkiej 42 - pod arkadami. Wpadajcie jak tylko będziecie w okolicy! Lub przyjedźcie z daleka właśnie do nas. Będziemy szczęśliwi mogąc Was poznać i ugościć! :) U nas wszyscy będą mile widziani - również zwierzęta domowe (które przecież nie lubią zostawać same w domu!).


Cieszymy się strasznie naszym spełniającym się marzeniem :) Dlatego przygotowaliśmy dla Was konkurs! To taki konkurs organizowany po to, aby spełnić czyjeś małe marzenie (albo chociaż sprawić komuś drobną przyjemność). Bo do wygrania będzie bon o wartości 50zł za który można wybrać sobie jakąś ładną rzecz ze sklepu na Grodzkiej! :) 

A będzie w czym wybierać!! Gwarantuję! :)

Co zrobić aby wziąć udział w konkursie? Zgłosić się w komentarzu tutaj lub na facebooku (pod TYM linkiem) i spełnić dwa warunki: udostępnić TEN facebookowy link i nas polubić :) Ha!

Losowanie 1 marca! :) A bon będzie można zrealizować u nas w sklepiku w ciągu kolejnych trzech miesięcy (lub dłużej, do wakacji!;)). 

Czyje dzieła będą zgromadzone w sklepiku? Oto lista (która ulega ciągłym zmianom, wciąż dochodzą nowi twórcy):

Agea,
Jeje,
Betsy,
Tulaj,
Marysza,
Kollale,
Niechajowie,
Mia mi,
Jarecka,
Galeria Miau,
Fandoo,
Terakoty,
For.rest,
Alala,
Magiczne Atelier,
Inki Pinki,
Poziomkarnia,
Kura D.,
Bebeluszek,
a także ciekawostka: instrumenty od Bartosza Roszko!

Hurrra! :)

sobota, 15 lutego 2014

Spoko Maroko


Józefina była jedną z tych osób, które lubią chodzić boso po lesie.
Wiadomo, że chodzenie boso po lesie jest czynnością bardzo niebezpieczną (żeby nie powiedzieć: bezmyślną!). Można nadepnąć na sterczącą gałązkę, szyszkę, a nawet spotkać żmiję! Sąsiadka cioci Józefiny, Karolina, spotkała kiedyś żmiję w lesie i bardzo się przestraszyła - mimo, że miała na sobie grube buty górskie!
Jednak Józefina należała do tych osób, które nie tracą czasu na myślenie o takich błahostkach jak skaleczona stopa. Wolała skupić się na wdychaniu zapachu lasu i obserwacji szeleszczących i migoczących na słońcu listków - przeróżnych listków o milionie rozmaitych barw i kształtów. Mało która istota na świecie zwracała taką uwagę na różnorodność liści co ona - Józefina.
Co z tego, że ciocia Agata mówiła jej: Nie chodź boso po lesie bo się to źle skończy!
Józefina wcale jej nie słuchała. A wręcz odwrotnie! Kiedy ciocia Agata skupiała się na wygłaszaniu tyrady o bosych stopach, Józefina wykradała ciasteczka z jej puszeczki ze słodkościami! (Należy dodać, że podczas swoich przemówień, Agata zamykała oczy - bo tak lepiej się jej myślało, więc nie widziała co robiła jej siostrzenica Józefina.)
I właśnie w któryś wtorkowy, letni poranek Józefina wybrała się do lasu. Boso, rzecz jasna. Zabrała ze sobą swój ulubiony liliowy termos w kwiatuszki (pełny herbaty z sokiem malinowym) oraz herbatniki i wyruszyła w drogę. Nie miała daleko. Las znajdował się zaledwie pięćset metrów od domu ciotki Agaty, u której Józefina mieszkała od najmłodszych lat.
To był wyjątkowo słoneczny poranek. W powietrzu czuć było, że za kilka godzin zrobi się prawdziwy upał. Na polanie przed lasem Józefina widziała rodzinę zająców, która chłodziła się w pokrytej resztkami rosy wysokiej trawie. Pomyślała, że dotrze do źródełka znajdującego się trochę głębiej w lesie i również trochę się tam ochłodzi. Tak, to była wspaniała myśl! A może spotka tam leśniczego? Lubiła grać z nim w szachy.
Wędrowała sobie Józefina beztrosko przez las. Wdychała jego pyszny zapach, oglądała listki i nuciła wesołą piosenkę. Czuła się wspaniale - tak wspaniale, że zaczęła nawet delikatnie podskakiwać. Hop! Na kamyk! Hop! Na kępkę trawy! Na mięciutki mech! Na zwiędłe liście!
Skakałaby pewnie jeszcze dłuższy czas, gdyby nagle nie usłyszała rozpaczliwego pisknięcia. Coś zawołało przerażonym, piskliwym głosem tak okropnie, że Józefina natychmiast się zatrzymała. Coś, co wydało ten smutny jęk, musiało być małym i bardzo przestraszony zwierzątkiem!
Rozglądnęła się wkoło i dostrzegła na kamyku, tuż obok swojej lewej stopy, małą czarną żmiję!
Żmija musiała być jeszcze dzieckiem. Sprawiała wrażenie bardzo przestraszonej i chyba nie potrafiła się bronić bo tylko leżała i płakała.
Józefina przestraszyła się nie na żarty! Kucnęła obok żmii i zaczęła ją serdecznie przepraszać. Gdyby skoczyła centymetr dalej, byłoby już po żmii! To była straszna myśl! Tak niewiele brakowało, a pozbyłaby życia małe, bezbronne zwierzątko!
Żmija wyciągnęła z kieszeni chusteczkę higieniczną i otarła łzy. Spojrzała na Józefinę i powiedziała cichutkim głosem: - Nie mów nikomu, że boję się gryźć, dobrze? Bo gdybym umiała to już dawno bym Cię ukąsiła! I nie mów nikomu też tego, że płakałam. Żmija schowała chusteczkę i poszła w dal.



--------------------------------------------

Miałam napisać o Maroko? To była egzotyczno-ekstremalna podróż pełna przedziwnych wydarzeń!
Zaczęło się od tego, że w dniu wylotu w Krakowie była gęsta mgła. Lot opóźnił się o cztery godziny i nie zdążyliśmy na drugi samolot (lecieliśmy z przesiadką Kraków-Paryż, Paryż-Tanger). Spędziliśmy noc na lotnisku (nie ostatnią podczas tej podróży) i wydaliśmy dodatkowe pieniądze na kolejny lot.
To miała być podróż pełna przygód. Nie rezerwowaliśmy żadnych noclegów, jechaliśmy "na żywioł". I dostaliśmy to, czego chcieliśmy ;)
Przejechaliśmy całe Maroko, od północy do południa poznając prawdziwe oblicze tego kraju. W każdym mieście bez problemu znajdowaliśmy nocleg za 12-15 złotych. Warunki higieniczno-sanitarne? Lepiej nie pytajcie! W taką podróż zdecydowanie warto zabrać śpiwór i termofor. Oraz grzałkę do wody.
Przytrafiły nam się przygody z arabami, którzy chcieli nas: 1. Wyprowadzić "w pole" i okraść 2. Oszukać 3. Porwać ;)
Mieliśmy dziwne przejścia na pustyni, gdzie nasz samochód oczywiście zakopał się w piasku (a na dokładkę przyszedł pan z wielbłądem na smyczy i chciał od nas pieniądze).
Utknęliśmy również wysoko w górach, w największą burzę śnieżną jaką widziałam. Siedzieliśmy zamknięci w samochodzie, kompletnie zasypanym (na wysokości dwóch tysięcy metrów!) i już myśleliśmy, że to nasza ostatnia noc w życiu (dostałam zakaz dzwonienia do rodziców, żeby ich nie martwić!).
Przeżyliśmy cztery pory roku w ciągu dwóch tygodni.
Kupiliśmy pięć kilogramów mandarynek za 1,50zł.
Nauczyliśmy się pięknej sztuki negocjacji ;)
Niektórzy z nas zaspali na samolot powrotny do Krakowa ;)
Spełniło się moje marzenie: miałam na ramieniu prawdziwą, żywą małpkę.
Chodziliśmy boso po pustyni - okazało się, że to nie było zbyt mądre bo tam są skorpiony i węże!

Podsumowanie: POLECAMY! :D







 















A co ze sklepikiem marzeń na Grodzkiej? Zapraszam na mój facebook. Tam jest więcej informacji :)

wtorek, 4 lutego 2014

Tort


Daria miała dziwne uczucie.
Chciała czegoś, ale jednocześnie nie chciała niczego (czego chciała lub nie chciała? - nie wiedziała!). Siedziała na kanapie (wykonanej ze sztucznej skóry) i od godziny rozmyślała co zrobić z tym dziwnym stanem. Aż swędziało ją całe ciało ze złości!

Może poszłaby na spacer do parku (zabrałaby ze sobą jamnika Rufusa)? Niee... To nie to.
Albo mogłaby wziąć gorącą kąpiel z dodatkiem soli Kingi! Hm... Nieee... Już lepiej byłoby wskoczyć do basenu i popływać.
A może zje obiad? E tam... Jej żołądek pamięta jeszcze obfite śniadanie (rogaliki francuskie z serkiem wiejskim i miodem).
Czytanie? Odpada. Nie ma fajnej książki.
Rysowanie? Ostatnio rysowała jak chodziła jeszcze do przedszkola, więc to chyba jakiś żart.
W takim razie może zrobi pranie? Nie. Filtr jest przecież zapchany, a czyszczenie go byłoby zbyt męczące.
Ewentualnie mogłaby zadzwonić do Karoliny i zaprosić ją na herbatę, ale Karolina wyjechała przecież z chłopakiem do jego babci (babcia Czesia - mieszka w chatce w górach i ma jedną krowę mleczną).

Więc siedziała biedna Daria na swojej kanapie i trzymała się za głowę (ze złości). Była już na skraju załamania nerwowego - bo ileż można zastanawiać się nad tym czego się chce, a czego się nie chce?
Spojrzała na zegarek (za pięć czternasta) i opadła zrezygnowana na stertę poduch leżących w nieładzie tuż obok niej.
Tymczasem, wśród poduszek zawieruszył się mały, gruby stworek ze śmieszną trąbą. Absurdaliusz! Wgramolił się Darii na twarz (bezczelny! - pomyślała), spojrzał prosto w jej zielone oczy i zarumienił się.
- Zjadłbym tort! - powiedział i westchnął głęboko.
Daria zamarła.
Tort? Zjadłaby tort. Z największą przyjemnością. Czyżby to była jedyna rzecz na którą Daria miała ochotę?
Daria i Absurdaliusz usiedli przy kuchennym stole i w promieniach zachodzącego słońca zjedli pyszny tort wiśniowy.

Czasem tak właśnie w życiu bywa.

------

Wróciliśmy z wakacji - Monsz, Absurdaliusz i ja. Relacja wkrótce :)

A tymczasem chciałabym Was serdecznie poprosić o głosy w konkursie na Blog Roku! Do końca głosowania zostało tylko półtora dnia (do czwartku w południe), ale ja wciąż wierzę, że uda nam się przejść do drugiego etapu.

Sms o treści J00013 trzeba wysłać na numer 7122 (koszt 1,23). Dochód z smsów jest przeznaczony dla fundacji Gajusz.

Jeśli macie ochotę zagłosować na Absurdaliusza to będzie nam szalenie miło!!! :)

Szczegóły: TUTAJ


Jeszcze jedno ogłoszenie.
Klubo Księgarnia zaprosiła mnie do poprowadzenia warsztatów z tworzenia książeczek! Zajęcia już w tę sobotę o godzinie 15, ulica Berka Joselewicza. Zapraszamy do zapisywania się! Szczegóły TUTAJ. Warsztaty są dla dzieci, oczywiście:)
Pozdrawiamy!